czwartek, 19 kwietnia 2012

Another days in paradise

Jesteśmy Hoi An. Miasteczku wpisanym na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Przejechaliśmy tu nieco wypocząć ale oczywiście pewnie okaże się to niemożliwe, ze względu na niewyobrażalne piękno zarówno samego miasteczka jak i jego okolic. Wczorajszy dzień minął nam dość szybko. Po śniadaniu, jeszcze w Nha Thrang, wybraliśmy się na spacer z zamiarem dotarcia do kompleksu wież-świątyń  zbudowanych przez lud Czamów w VIII wieku. Niestety mapki znajdujące się w przewodnikach Lonely Planet wołają o pomstę do nieba. Tu nic nie jest tam gdzie być powinno. Coraz częściej dochodzimy do wniosku, że autorzy czerpią wiedzę jedynie z internetu i nigdy tu nie byli.  

Na szczęście po 1,5 godzinie marszu w nieznośnym upale trafiliśmy na miejsce, które okazało się oddalone o najwyżej 3 km od naszego hotelu. Odnieśliśmy wrażenie że owo świątynne wzgórze jest najpiękniejszym miejscem miasta, co w znacznej części wynagrodziło nam trudy poszukiwań. Piękny widok na miasto, rzekę i morze zaspokoił nasze oczekiwania. Wróciliśmy taksówką i resztę dnia przeleżeliśmy na plaży regenerując się przed nocną podróżą do Hoi An. Nasz sypialny autobus przyjechał punktualnie i o godzinie 19 wyruszyliśmy w dalszą drogę na północ.















Do Hoi An dotarliśmy o 6 rano. Chcemy tu odpocząć a co za tym idzie postanowiliśmy nie oszczędzać na hotelu. Zależało nam na przestronnym pokoju z dużym balkonem i widokiem na coś sympatycznego. Rezerwowaliśmy zatem jeszcze z Polski pokój w hotelu Hai Au za 31$. Niestety hotel  podpadł nam już na początku. Nie przysłali po nas transportu a obiecywali. W końcu skoro płacimy tak gigantyczne pieniądze to wymagamy :). Trudno, doszliśmy pieszo. Pokój był ładny ale balkon (albo raczej coś co go przypominało) miało metr kwadratowy powierzchni i widok na warsztaty. Tego było za wiele i się obraziliśmy. Wreszcie przydał się Lonely Planet i polecany przez niego Thien Nga Hotel. Za 30$ mamy wszystko czego potrzeba wraz z widokiem na palmy, bananowce i pola ryżowe.
Obeszliśmy całe miasteczko, które nie jest duże, ale robi ogromne wrażenie. Zobaczyliśmy dwie pagody, zabytkowy most japoński i całą, wyłączoną z ruchu starą część miasta. Wielu z tych, którzy tu byli zarzuca, że miejsce ma charakter zbyt turystyczny. Być może. Faktycznie wielu tu białych. Jednak niewątpliwie jest to najpiękniejsze miasto jakie dotychczas w Wietnamie widzieliśmy. Zdecydowanym plusem jest też sprzedawane wszędzie świeże piwo w cenie 4 tys. dongów czyli 60 groszy. Zapowiada się miłe 5 dni.


Siedzę i jest mi wesoło












Dziewczyna ze smokiem








Lampinony, lampiony i jeszcze wiecej lampionów. Tylko jak dowieźć to do Polski?


czego jeszcze nie próbowałam?


widok z naszego balkonu



PS od Emi
- Hoi An jest zagłębiem krawców. W ciągu doby uszyją za niewielkie pieniądze wszystko czego pragniesz. (sukienunie, sukienunie, sukienunie :) )
- Wynajęcie roweru na całą dobę kosztuję 1 dolara. Jutro zamierzamy objechać okolicę. O ile damy radę w tym upale.


2 komentarze:

  1. wow świetne zdjęcia!! faktycznie miasto zasłużyło sobie na to UNESCO :p. Dobrze, że Wam się udało załatwić lepszy hotel skoro w tamtym tak Was potraktowali... Emi mam nadzieję, że kazałaś coś tam sobie wietnamskiego uszyć!! Czekam na relację z wycieczki rowerowej i czy daliście radę ;D.

    Ps. Możemy już jechać po jamnika :)

    OdpowiedzUsuń
  2. My dzis jeszcze siedzimy w Sajgonie, ale wieczorem ruszamy w drogę! Miłego wypoczynku:) pozdrawiamy! A i J

    OdpowiedzUsuń