niedziela, 8 kwietnia 2012

Cały ten zgiełk

Dziś pospaliśmy do 9.30. W sumie dziwne, bo nie załapaliśmy żadnego jetlaga i bez problemów przestawiliśmy się na tutejszy czas. Na śniadanie mieliśmy wybór pomiędzy menu amerykańskim, kontynentalnym i wietnamskim. Wybraliśmy oczywiście to ostatnie, co nie okazało się nazbyt rozsądne. Ichniejsza zupa pho jedzona na śniadanie niezbyt nam smakowała. Emi poddała się po kilku kęsach, ja co prawda zdołałem połknąć więcej ale bez nadmiernej przyjemności. Około 10.30 rozpoczęliśmy spacer w
 kierunku świątyni literatury. Spędziliśmy w niej około godziny i bardzo nam się podobała. Oaza spokoju w centrum szaleństwa. Założona w XI wieku, stanowiła miejsce kształcenia urzędników państwowych w duchu konfucjanizmu. Przychodzą tu zarówno turyści jak i miejscowi w poszukiwaniu wytchnienia i relaksu. Miejsce idealne do robienia zdjęć zatem spotkać tu można wielu Wietnamczyków, którzy ładnie ubrani przyszli się fotografować.
Na trasie marszu był w następnej kolejności dworzec kolejowy, który sprawia wrażenie nieco opustoszałego. Pociągi kursują rzadko, więc nie można się tu spodziewać dużego ruchu. Następnie trafiliśmy pod mauzoleum wujka Ho, który spoczywa tam sobie ponoć w szklanym pudełku i można mu się przyjrzeć z bliska. Ta atrakcja nas niezbyt interesowała, więc skupiliśmy się na obejściu tej dość monumentalnej budowli i ślicznego ogrodu znajdującego się za nią.
Wróciliśmy do hotelu nadkładając drogi tak aby zobaczyć dwa znajdujące się nieco na północ jeziora i pagodę pomiędzy nimi. Po drodze wstąpiliśmy do kilku lokalnych agencji turystycznych ale ceny do Mai Chau i na zatokę Halong wydały nam się zbyt wygórowane. Koniec końców kupiliśmy obie wycieczki w recepcji naszego hotelu. I tak, jutro jedziemy na całodniowy wyjazd na zachód, do położonej wśród tarasów ryżowych Mai Chau i wiosek tajskich mniejszości etnicznych a pojutrze zabieramy cały dobytek i przenosimy się na Halong gdzie spędzimy noc na łodzi. Pierwsza wycieczka kosztowała po 35$ od osoby a druga, z noclegiem, po 55$.
Po zmroku zjedliśmy kolejny fantastyczny obiad (chyba naprawdę zakochamy się w wietnamskiej kuchni) i obeszliśmy jezioro Hoan Kiem tym razem ze statywem. Efekty poniżej.
PS od Emi:
- wiele kobiet chodzi tu po ulicach w piżamach (naprawdę !!!)
- zdecydowana większość ludzi jest bardzo sympatyczna, wielu się uśmiecha mijając nas i zagaduje (nie zawsze po to by na nas zarobić)
- nocny targ niewiele różni się od giełdy na Bema, sama tandeta
- info dla Asi i Jędrzeja: tu nie ma widelców, nawet zupy je się pałeczkami, trenujcie!










4 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że jak wrócicie zaserwujecie nam coś z wietnamskiej kuchni ;D. Emi koniecznie musisz sobie sprawić sukienunie jakie mają te panie na zdjęciu! (o ile nie są szyte ta 150cm wzrostu hehe). Zdjęcia super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. ale straszycie z tymi pałeczkami;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Jociu :) Miło nam, że nas tak czytasz ;) a propos wietnamskiej kuchni - sajgoki w menu były pod "Dania Zachodnie" ;) z sukinunia może być właśnie ten problem - taki małe i chude toto wszystko ;P

    Jędrzeju - siara nie potrafić jeść pałeczkami :D nie sraszymy, tylko uprzedzamy ;)

    Emi

    OdpowiedzUsuń